Kto pisze ludzkie dzieje?

Z doktorem Wincentym Łaszewskim, antropologiem biblijnym i mariologiem, rozmawia doktor Paweł Sokołowski.

Czy modlitwą można zmieniać bieg historii?
Pewnie oczekuje Pan odpowiedzi twierdzącej, a jednak nie usłyszy jej Pan. Przynajmniej nie w pierwszym zdaniu. Zdecydowana większość modlitw nie ma takiej mocy, by zmieniać dzieje świata. Ba, nie ma mocy, by zmienić cokolwiek! Św. Jakub już nas przed tym ostrzegał... Mówił: "Nie jesteście wysłuchiwani, bo się źle modlicie".

Uważa Pan, że większość z nas źle się modli?
Niech Pan - proszą spróbować zrobić teraz taki myślowy eksperyment - przejdzie sobie z płaszczyzny teologicznej na płaszczyznę doświadczenia. W teologii wszystko się zgadza... Znajdziemy tam dużo wielkich słów, że Bóg zawsze wysłuchuje naszych modlitw, że Pan zawsze nam pomaga... Znajdziemy wiele wspaniałych zapewnień, że On nas nigdy nie zostawi samych, że nawet aniołowie nam służą, że święci się za nami wstawiają... Czyli na tej płaszczyźnie odpowiedź na Pańskie pytanie o istnienie modlitw zmieniających historię jest oczywista: Modlitwa zmienia historię.
Wejdźmy teraz w krąg doświadczenia. Czy widzi Pan, że te dwa światy są niespójne? Na płaszczyźnie praktycznej wszystko wygląda inaczej. Nasze modlitwy wcale nie są skuteczne, nie mają mocy. Możemy odmawiać setki nowenn, każdego wieczoru leżeć krzyżem... a modlitwa nic nie zmienia. Jakby Bóg nie słuchał. Albo nie chciał pomóc.
Mamy tu sprzeczność? Jak wiać połączyć jedno z drugim: by teologia i doświadczenie mówiły o tym samym?

Czyli pyta Pan, co zrobić, by było tak jak być powinno.
Powiedzmy, że - po pierwsze - wspomniane doświadczenie jest prawdziwe. Chyba trudno z tym dyskutować. Rozmawiamy przecież o faktach. Czyżby więc teologia nie była prawdziwa? Albo jest nieprawdziwa, albo źle rozumiana. Nieprawdziwa jest wtedy, kiedy jest tanią, płytką, fałszywą nauką - a bywa i taką. Gdyby teologią uprawiali jedynie wielcy święci, byłaby inna, byłaby prawdziwa, a doświadczenie byłoby zbieżne z jej nauką! Gdy się czyta ich słowa, ona rzeczywiście jest taką - rzeczywiście tłumaczy nasz świat, daje odpowiedzi na nasze pytania, rozwiązuje nasze egzystencjalne zagadki. Ale wielu teologów nie mówi Prawdy. Albo są domorosłymi mędrcami, albo traktują teologię jako naukę o Bogu budowaną poza osobistym doświadczeniem Boga. Wtedy jest to tylko logiczny wywód i teoria lub pisanie takich narracji, które mają odpowiedzieć na oczekiwania ludzi.

Pewnie z teologami jest tak jak z każdym zawodem: są dobrzy i niedobrzy. Jak lekarze, hydraulicy, politycy, nauczyciele...
Trochę bym oponował, słysząc takie porównanie. Według mnie teolog to nie zawód. To powołanie. Ale tak: również lekarz i nauczyciel to nie zawody... Choć wielu traktuje swoją pracę jak zawód. Wśród teologów też mamy i takich, którzy nie mają powołania, albo je zmarnowali. Co gorsza, są teolodzy, dla których jest to po prostu wykonywany zawód... Oni nawet w ogóle nie muszą wierzyć w Boga! Czy pamiętamy, jak bardzo ostrzegał przed nimi Benedykt XVI? Nie każda teologia jest zgodna z nauką Kościoła. Dodam, że uprawiać prawdziwą teologię to wielka sztuka.

Pewnie z teologami jest tak jak z każdym zawodem: są dobrzy i niedobrzy. Jak lekarze, hydraulicy, politycy, nauczyciele...
Fałszywa teologia zapewnia nas, że wystarczy zapukać, a niebo się przed nami otworzy, wystarczy poprosić, a dostaniemy to, czego chcemy... Tak przecież obiecuje sam Zbawiciel, więc to musi być prawda! Zapominamy, że możemy pukać w niewłaściwe drzwi, a tym samym kołatać we wrota, które nigdy się nie otworzą, że możemy tym samym wołać w pustkę, która nigdy nam nie odpowie. Można stać w tym miejscu całe życie... Na nic nasze modlitwy. Można też - ale o tym niech wypowiadają się już egzorcyści - pukać do drzwi, za którymi stoi diabeł przebrany za anioła...
Istnieje dobra teologia i zła teologia, teologia prawdziwa i fałszywa. Jej owocem jest w nas dobra lub zła modlitwa, modlitwa prawdziwa lub nieprawdziwa, skuteczna lub bezowocna.

Wygląda na to, że pierwsze pytanie o skuteczną modlitwę mającą moc zmieniać dzieje świata, to pytanie o to jak mamy się modlić...
Jedyne drzwi do Bożego królestwa są w naszym sercu. Jeśli nie modlimy się w sercu - nic się nie otworzy. To powtarza od zawsze cała wielka tradycja bizantyjska i ruska. Nie myli się: tych drzwi nie ma w naszej zachodniej głowie, a zwykle to ona jest dla nas najważniejsza i w niej trwają nasze modlitwy. Czy nie widzimy, że za każdym razem doświadczenie wychodzi nam naprzeciw z informacją: Nic nie działa. Ciekawe, że ludzie niekoniecznie to rozumieją. Nawet nie znając dialek-tyki heglowskiej, wołają za jej twórcą: Fakty temu przeczą? Tym gorzej dla faktów! Czy religijność wielu z nas nie jest właśnie taka? Jeżeli fakty negują nasze przekonania, uważamy je tylko za „skórę" historii. W głębi toczy się ona tak, jak prosiliśmy na modlitwie. Rozumujemy (cały czas to proces dokonujący się nie w sercu, ale w głowie), że Bóg już nas wysłuchał i że cały świat prędzej czy później przekona się o tym, że nasza modlitwa była skuteczna. Nie, nie była.
Wielu wierzących - czyli pewnie również modlących się - traktuje Boga na sposób magiczny: można Go "oczarować", inaczej mówiąc, zmusić Go do zrobienia czegoś, czego ja chcę. To kolejna modlitwa przez głowę - owoc błędnej teologii. W dodatku to jest modlitwa przez głowę pozbawioną logiki - i Bożej, i ludzkiej.
Czy Bóg to "automat na wodę żywą"? Niektórzy tak myślą. Wydaje im się, że dość podejść, wrzucić monetę, wybrać żądany napój i... po kilku chwilach z automatu wypada oczekiwana puszka. Potrzebna jest moneta - żaden inny warunek nie jest tu konieczny. Każdy może sobie nabyć łaskę.
Śmiechu warte? Nie, raczej smutne. Bo gdy "automat nie działa", wielu traci wiarę. Nie dziwię się im... Przecież wierzyli w Boga, który nie istnieje - w fałszywego Boga. Niektórzy myślą, że taką monetą są łzy, wzruszenie... Modlą się w świecie emocji - ale tam nie ma Boga! Jeśli znajdzie się w pobliżu automat na łaskę, to będzie tylko diabelska podróbka.

O jakim warunku więc mowa?
Tylko tam, gdzie jest szeroko otwarte serce i gdzie jest ufność dziecka - tam wchodzi się w Boży świat pełen niezwykłych darów i łask. Jednak wtedy pojawia się pytanie, czy ten, kto się tam znajdzie, w ogóle coś chce stamtąd zabrać... Taki człowiek już wie, że w Bogu żyjemy, w Nim poruszamy się, w Nim jesteśmy... Że żyjemy w wielkiej chmurze Opatrzności. Ten, kto mógłby wziąć z nieba "wszystko", wraca z pustymi rękami. Wie, że jedynym, co się liczy, to niebo. Historia? Może wcale nie trzeba zmieniać historii? Trzeba zmieniać serca!

Czy jednak czasem tacy ludzie o coś Boga nie proszą? Mimo, że liczy się tylko wieczność?
Bywają takie momenty w dziejach, że nagle milionom ludzi grozi wejście w ściśnięty gorset zła i że ono prędzej czy później zmieni też ich serca - zamknie ludzi na nad-przyrodzoność i niebo. Wtedy zdarza się cud, który można opisać w kategoriach faktu. Nadprzyrodzony cud staje się wówczas elementem doczesnej historii. Ma on nie dopuścić do tego, by dla całych pokoleń niemal niemożliwe było odnalezienie bramy do królestwa.

Czym jest więc dla Boga czas i historia? Wygląda na to, że jest czymś nieważnym, a jednocześnie ważnym...
Czas i historia to dla Boga rzeczy mimo wszystko drugorzędne. To zaledwie jedna z funkcji - jakiś człon równania, którego podmiotem jest człowiek. Po jednej stronie równania - stronie doczesnej - razem z człowiekiem jest czas, są miejsca, są jakieś konkretne wydarzenia. Z drugiej - jest z nim wieczność, też pełna osób i wydarzeń. Między lewą i prawą stroną tego równania ma znaleźć się znak równości. Człowiek ma być w pełni człowiekiem - i tu, i tam. Jeśli nie jest tu, jak za znakiem równości ma znaleźć się coś innego niż wieczne niespełnienie? Musi, choćby w ostatniej chwili przed dzwonkiem uporządkować lewą część równania...
Lewa strona równania ma w sobie wiele niekoniecznych składników. Czas? Nie jest istotny. On nie jest elementem nośnym. Dziecko zabite w łonie matki właściwie w ogóle go nie ma, a jego miejsce ogranicza się do matczynego łona. Bolesne przejście takiego dziecka przez śmierć jest przejściem na "prawą stronę" - na łono Boga, w Bożą wieczną miłość. Ktoś inny żyje długo... ma w swój życiorys wpisanych tyle miejsc i tyle wydarzeń! Czy są one w tym równaniu ważne? Wszystko jest dla Boga ważne, On przecież był w tym wszystkim (pamiętamy: w Nim żyjemy). Ale wcale nie musiały one zmieniać człowieka na bardziej otwartego na Boga. Tak, czas i historia są zaledwie "funkcją" ludzkiego zbawienia. Mają zadanie, ale niekoniecznie to zadanie jest podjęte i spełnione... A jeżeli czasu i miejsca nie ma - jak przy abortowanym dziecku - to okazuje się, że były one niepotrzebne do zbawienia.

Jak to się ma np. do cudów dokonywanych przez Boga w historii świata?
Teologia naucza, że kiedyś czas, świat, historia były czyste. Służyły człowiekowi w osiągnięciu jego spełnienia i pełni życia z Bogiem. Gdy pojawił się grzech, wówczas wraz z nim i historia, i cała czasoprzestrzeń przestały być czyste. Zaczęliśmy brudzić czas, brudzić miejsca, w których żyjemy. Czyścili je prorocy, wizjonerzy, święci - doprowadzali historię do jako takiego ładu. W stanach groźnych interweniował nawet sam Bóg. Było to jednak zawsze tylko na chwilę. Ludzkie dzieje szybko wracały do stanu nieczystego.
Czy to spojrzenie pesymistyczne? Me, po prostu realistyczne. Nawet w Fatimie Matka Boża mówiła, że kiedyś nastąpi "triumf Jej Niepokalanego Serca" - coś jak objawienie nieba w świetle błyskawicy, i wtedy świat się zmieni do tego stopnia, że zapanuje na nim pokój. Wokół będzie znowu czysto - jak czyste jest powietrze po burzy. Ale człowiek nie będzie potrafił długo utrzymać tego Boskiego ładu. Maryja dodaje, że ten pokój zapanuje na świecie tylko "na chwilę". "Triumf" minie...

W jaki sposób Bóg, który jest poza czasem i historią, działa w czasie i historii?
Bóg stara się nie działać. Czas, historia zostały oddane nam w dzierżawę. To my w niej działamy. Między światem widzialnym a niewidzialnym istnieje gruby mur. To on zapewnia nam wolność. Po naszej stronie Bóg zostawił nam wszystko. Są nawet niewyczerpane źródła łaski płynącej zza tego granicznego muru. Bóg wyposażył nas we wszystko, byśmy zbudowali piękny świat. Bóg w niczym nas nie ogranicza, w niczym nie zastępuje. Jesteśmy wolni. "Możemy" wszystko, ale nic nie "musimy". Jego pomoc jest unikatowa - tylko w absolutnie ekstremalnych sytuacjach. Albo wtedy, kiedy będzie mógł wejść w doczesność przez tak szeroko otwarte ludzkie serce, że znajdzie się wśród nas, nie pochylając głowy na progu. W Nazarecie znajdowało się kiedyś serce tak wielkie, że Bóg mógł nawet stać się człowiekiem! Wtedy wchodzi - wchodzi na swój teren, w swoje królestwo, a człowiek święty może Go wnieść w wydarzenia doczesne.
Proszę zauważyć, że wówczas Bóg nie narusza w ten sposób podstawowej zasady, czyli wolności człowieka. To jeden z ludzi chce zaprosić w dzieje świata Boga: to jest akt jego wolności. Jeden z ludzi mówi: Boże, chcę, byś dokonał cudu. Ten cud dzieje się na skutek aktu wolności człowieka.
A że ktoś inny go nie chce? To nie zmienia faktu, że ten akt jest wpisany w wolność człowieka. Zresztą, kiedy wszyscy chcieli w swej wolności tego samego? Świat wygląda tak, jak wygląda, bo jest pełen sprzeczności. Tę rodzi właśnie ludzka wolność. Jeden człowiek nie może być w pełni wolny, bo ogranicza go wolność drugiego. To iście szatański wynalazek. Zepsuta wolność... Taka, w której miłość zmieniła wektor. Miała być skierowana na innych, jest skierowana tylko ku sobie...

Czy działanie Boga w historii ogranicza ludzką wolność?
Interwencja Boga jest wynikiem zaproszenia, jakie w swej wolności kieruje do Niego człowiek. Jeśli mówimy, że ogranicza, to tak, jak ja ograniczam wolność innej osoby, która nie chce, bym w sposób wolny zdecydował się na budowanie wokół siebie świata dobra, pokoju, świata miłości. Tamten człowiek chce siać nienawiść i chaos. Wolno mu to czynić, tak samo jak mnie wolno czynić coś przeciwnego... Po prostu na zaproszenie człowieka wkracza w świat jeszcze jeden Gracz, który też przychodzi, "bo chce". Zasiada do gry i wygrywa ją bez trudu, "bo chce".
Thomas Mann pięknie sparafrazował imię Boga objawione Mojżeszowi.
W jego powieści Józef i jego bracia Bóg nazwał się imieniem: "Jestem, który jestem i chcę". Tak, po prostu na planszy pojawia się Bóg. Reguły wolności pozwalają nam Go zaprosić. Jak zezwalają innym zapraszać w życie świata szatana.

Jakie są najbardziej znane ingerencje Boga w historii? Może oprócz Nowego Testamentu.
Najczęściej mówi się o jedenastu „zwycięstwach z pomocą nieba". Na liście są kraje takie jak Francja, Austria, Brazylia... Ale o cudach decyduje nie tyle miejsce, ile rodzaj i wielkość zagrożenia, które akurat tam się pojawia. Interwencji z nieba wymagała herezja albigensów, inwazja islamu, ekspansja komunizmu.
Kilka cudów dokonało się też na terenie Polski lub było z Polską związane. To nas akurat nie dziwi. Żyjemy w kraju, który od wieków był przedpolem chrześcijańskiego świata - broniąc ojczyzny, broniliśmy wartości kultury zbudowanej na wierze w Chrystusa. Czy nie takim był chociażby Cud nad Wisłą?
Nie zdziwiłbym się, gdy dwunasty cud stał się znowu w narodzie polskim... Znów jesteśmy chyba ostatnim przyczółkiem Bożych wartości. Być może złamać nas to zdobyć już cały świat.

Znane są słowa Jana Pawła II: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej zmieni". Jak rozumieć to wołanie o Ducha Świętego?
To właśnie wspomniane zaproszenie, jakie człowiek kieruje w swym sercu do Boga. W akcie wolności osoby czy całego narodu przywoływany jest Bóg i Jego działanie. Jan Paweł II wzywał Ducha w imieniu wszystkich rodaków, a rodacy byli rzeczywiście czynnie obecni w tym jego wołaniu. To nie tylko święty Papież wezwał Ducha Świętego. Wezwali go Papież z ludźmi tamtego pokolenia. I Bóg "mógł" przyjść. Dodajmy, że to doskonały model dla większości interwencji Bożych. Pan działa pod skórą wydarzeń. Nie pojawia się na powierzchni dziejów. Pozostaje, zgodnie ze swą naturą i "zasadą muru", niewidzialny. Ale Jego obecność (właściwie Ona sama wystarcza, jest bowiem środowiskiem łaski) sprawia, iż wydarzenia przebiegają inaczej. Jego "pole magnetyczne" zmienia wzór historii, jaką zaplanowali napisać ludzie związani ze złem - z szatanem. I nagle okazuje się, że moc Boża jest tak wielka, że działanie szatana nie jest w stanie zmienić ani jednej kreski w tym Boskim wzorze!
A bywa, że przy okazji ukrytego cudu Bóg pozwala sobie na ukazanie się sacrum - na wielką hierofa-nię. Ciekawe, że zwykle jest nią objawienie się Maryi...
Szkoda tylko, że ludzie szybko zapominają o Bogu, a Ten, już niepotrzebny, znika za drzwiami wieczności. I znowu piszemy historię według sprzecznych ludzkich "chcę", wśród których opętani przez ciemności przywołują pomocy z piekła rodem, a święci, którzy cierpliwie zszywają rozdzierany materiał ludzkich dziejów, ściągają na ziemię pomoc z nieba.
Pewnie znowu pojawi się czas, gdy to zaproszenie nie wypowie jeden święty, ale cały naród czy może cała ludzkość. Wtedy znowu nastąpi wielka chwila "triumfu tego, co Boże".

Współcześnie wycofanie wojsk ZSRR z Austrii w 1955 r. uznaje się za wydarzenie zupełnie naturalne. Tymczasem w tamtych okolicznościach historycznych było to ewenementem, a o pomocy Maryi mówił nawet ówczesny kanclerz Austrii. Tym, którzy nie wierzą, trudno jest przyjąć taką perspektywę...
Przywołuje Pan jeden z kilku przykładów Bożych interwencji, zresztą dokonanych za pośrednictwem Maryi (o tym wątku pewnie nie zdążymy porozmawiać), w której działanie Boga było całkowicie ukryte pod skórą długiej sekwencji historycznych wydarzeń. Ta interwencja jest łatwo dostrzegalna oczyma wiary, każe ją też uznać zwykła, żelazna logika, czyli mogą ją spostrzec nawet ludzie niewierzący. Jednak mamy tu znowu do czynienia z aktem ludzkiej woli - człowiek musi "chcieć". Kiedy Bóg jest dla ludzi niewygodny, ci zamykają oczy albo ich wzrok specjalnie ślizga się tylko po powierzchni historii. Wtedy rzeczywiście nic nie widzą. Bo nie chcą. Są gotowi w imię „wiary, że Boga nie ma" zaprzeczyć faktom.
Niech się ci ludzie kłócą, niech ludzie, którzy nie akceptują istnienia Boga, pozostaną w przekonaniu, że to tylko "przypadek", "łut szczęścia". Proszę zauważyć, że wrogość tych ludzi czyich obojętność nie pojawiły się "po cudzie". Oni tacy byli przedtem, a cud i tak się zdarzył. Wbrew ich woli! - stąd tyle w nich buntu i krzyku. Więc nie zajmowałbym się sporami z nimi, ale tym, by ludzie, którzy zaprosili Boga, nie wypchnęli Go z powrotem ze strefy wpływów na historię.
Każdy cud dokonany przez Boga jest wynikiem działania człowieka, który Go wezwał. Każdy cud powinien mieć ciąg dalszy, którym jest kolejne działanie Boga, ale znowu jest ono możliwe tylko w trwającym akcie ludzkiej wolności. Cóż, nie znam przypadku, by ludzie, oszołomieni cudem, pomyśleli o jego ciągu dalszym. Patrząc z dłuższej perspektywy, wszystkie Boże interwencje zostały jakoś zmarnowane. Także cud w Austrii, także cud nad Wisłą, także cud rozpoczęty przywoływaniem Ducha Świętego przez Jana Pawła II w czerwcu 1989 r.

O czym świadczą interwencje Boga w historię?
Krótkie pytanie domaga się krótkiej odpowiedzi. Brzmi ona: Świadczą o tym, że Bóg jest blisko, że chce nam pomóc. Odpowiedź może też brzmieć nieco inaczej: Takie cuda świadczą o tym, że raz po raz ludzkość już spada w przepaść. Wtedy Bóg chwyta nas mocno za rękę - na zewnątrz widać, że dzieje się coś wbrew oczywistej logice i prawom natury. To taki kolejny dowód na istnienie niewidzialnego Boga.

Obrona Jasnej Góry, cud nad Wisłą to najbardziej znane "ingerencje nieba" w losy naszej ojczyzny. Jednak nie zawsze Bóg tak dopuszcza, jak by człowiek chciał, np. zabory, okupacja 1939-45. Czy człowiek jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie?
Z jednej strony nie wszystko rozumiemy i nawet teologia w pewnych momentach staje się "teologią milczenia". Matka Najświętsza też nie wszystko rozumiała. Ale - trzymajmy się tego przykładu - w dalekiej perspektywie okazało się, że to, co było niezrozumiałe, a nawet najbardziej nieludzkie (męka Syna), miało swój najgłębszy sens. Maryja go nie znała, ale w niego wierzyła...
Najgłębszy sens najtrudniej dostrzec. Czasem w ogóle się nie da. Pozostaje wiara. I cierpliwość, na której końcu "wszystko się wyjaśni". Może dopiero w niebie?
Nasuwa się w tym miejscu dodatkowa, jedna uwaga. Dla Boga najważniejsza jest nasza wieczność. Gdyby to tylko było możliwe (nie wiem, może mają taką możliwość niektórzy święci i mistycy), należałoby spojrzeć na statystyki, do których dostępu nie mamy: Ilu ludzi w czasie, w którym "Bóg nas opuścił", dostało się do nieba, a jaki procent - do piekła? Może więcej było zbawionych niż w analogicznym okresie, gdy "Bóg pomagał" albo "Bóg był niepotrzebny"?

Jak mogłaby wyglądać historia, gdyby Bóg w nią nie wkraczał?
Już by jej nie było. Już kilka razy wywrócilibyśmy statek do góry dnem.

Więc możemy spodziewać się następnych "zwycięstw z pomocą nieba"?
To oczywiste. Chyba, że Bóg już zaplanował zamknąć za chwilę księgę dziejów. Choć... może ostatnie chwile istnienia świata okażą się właśnie tym - największym i teraz już trwałym zwycięstwem Boga w kończącej się historii? Teologia cicho przytaknie. Tak zamkną się dzieje świata.

Dr Paweł Sokołowski

Źródło:
Miesięcznik Egzorcysta