Widziałem demony

Urodziłem się w lalach 60. ubiegłego wieku w rodzinie ateistycznej. Ojciec skłaniał się ku "naukowej" wizji świata, mamę interesowały tylko sprawy doczesne. W rodzinie w ogóle nie rozmawiało się na tematy duchowe. Kiedy patrzyłem na pustkę życia mych rodziców, którzy prawie cały wolny czas spędzali przed telewizorem i do tego często sprzeczali się o drobiazgi, rozumiałem, że życie musi mieć jakiś wyższy cel. Przeczuwałem, że istnieje głębsza rzeczywistość.

Zainteresowałem się parapsychologią. Zacząłem kupować różne publikacje z tej dziedziny, m.in. biuletyn "Trzecie Oko". Wówczas nie zdawałem sobie sprawy z tego, że otwieram się na działanie złego ducha. Często pytałem jednak rodziców o istnienie szatana. Mama dawała wymijające odpowiedzi, a tata naśmiewał się z tego. Dziś wiem, ze jednym z największych "osiągnięć" złego ducha jest wpojenie ludziom niewiary w jego istnienie. Może wówczas bezkarnie działać. Z drugiej jednak strony nie powinniśmy się diabła nadmiernie lękać i obawiać, gdyż Chrystus pokonał go przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. Powinniśmy jednak zawsze być roztropni. Mnie tej roztropności zabrakło.
Podczas studiów medycznych zacząłem uczęszczać do parapsychologicznego klubu "Athanor". Poszukiwałem głębszej wizji osoby ludzkiej. Niestety, współczesna medycyna przyjmuje ubogą, redukcjonistyczną koncepcję człowieka. Widzi w nim tylko sumę procesów fizycznych i biochemicznych. Rzutuje to w pewien sposób na relacje pacjent-lekarz. Ten ostatni widzi tylko chorą nerkę lub wątrobę, a nie chorego człowieka. Mimo oszałamiającego rozwoju technik diagnostycznych i farmakologii medycyna nie radzi sobie z wieloma chorobami przewlekłymi. Skazuje pacjentów na dożywotnie stosowanie coraz większych dawek leków chemicznych, które często doprowadzają do rozregulowania organizmu. W konsekwencji trzeba zastosować kolejne leki, aby złagodzić skutki uboczne tych pierwszych. Powstaje błędne koło. Nie są to żadne wymysły, ale konkretne badania statystyczne.
Dlatego już na drugim roku studiów lekarskich zainteresowałem się tzw. medycyną naturalną. Jest to szeroki obszar różnorodnych działań i praktyk, zaczerpniętych z różnych tradycji i kultur. Często są to działania wprost magiczne. W klubie "Athanor" spotykałem różnych ludzi, w tym prawdziwych szamanów, którzy prowadzili rozmaite kursy medytacyjne i uczyli m.in. stawiania diagnozy z tzw. aury. Otwierałem się na zwodniczy świat ezoteryki, magii, medytacji orientalnych. Sądziłem, ze osoby mające dary paranormalne, np. widzenia aury, znajomości rzeczy ukrytych (tzn. poznające na odległość) są bardziej rozwinięte duchowo. Życie jednak zweryfikowało moje poglądy. Dopiero po wielu latach, okupionych cierpieniem wewnętrznym, depresją, a nawet rozbiciem osobowości, gdy nawróciłem się na chrześcijaństwo, zrozumiałem, ze prawdziwy rozwój duchowy to czystość serca, prawość intencji, miłość do Boga i ludzi. Różnorodne techniki i medytacje, które mają nas otworzyć na rzekome wyższe światy, nie mają nic wspólnego z Bogjem. Są obce tradycji chrześcijańskiej. Jest to wielka pokusa złego ducha. Wszystkie osoby, które poznałem w tym okresie i które parały się tymi sprawami, popadły w problemy wewnętrzne oraz pogubiły sie życiowo. Ich związki małżeńskie rozpadły się, a większość z nich wpadła w nałogi. Niektórzy trafili nawet do szpitali psychiatrycznych. Tylko ci, którzy mocno przylgnęli do Chrystusa i powrócili na łono Kościoła, prowadzą dziś normalne życie.

Najwięcej zła uczyniła w moim życiu amropozofia - filozofia wymyślona przez Rudolfa Steinera, masona i wielkiego heretyka, który nie uznawał boskości Chrystusa i dla którego Bóg nie był wszechmogący. W centrum swej filozofii postawił Steiner człowieka. To Steiner opracował teorię o rzekomej wyższości rasy aryjskiej, kładąc w ten sposób podwaliny pod narodziny nazizmu niemieckiego. Szczyt pychy osiągnął, gdy stwierdził, ze jego światopogląd jest najwyższy z możliwych i że już nikt nigdy nie wymyśli nic lepszego. Uważał, że aby pokonać szatana, należy go "całkowicie wziąc w siebie" i w ten sposób stać się antychrystem.
W gronie wyznawców Steinera spotkałem sektę, która - podobnie jak rożne ugrupowania różokrzyzowe - propagowała mit o rzekomym istnieniu tajnych mistrzów duchowych, którzy mieliby prowadzić ludzkość w rozwoju duchowym. Liczne ruchy różokrzyzowe rozprzestrzeniły się obecnie na świecie i w Polsce, choć nie mają one nic do zaoferowania swoim członkom. Sam się o tym przekonałem, funkcjonując przez wiele lat w ich strukturach w Niemczech, Polsce i USA. Poglądy głoszone przez te ruchy stanowią zlepek różnych starożytnych baśni i mitów ubranych w ładne, współczesne słowa. Podtrzymywany jest zwłaszcza mit o legendarnej postaci Christiana Rosenkreutza, wymyślonej przez pastora laterańskiego Johanna Yalentina Andreae (1568-1654). Andreae miał w swym herbie rodowym różę, umieszczoną tam przez jego ojca "na znak i szacunek" dla Marcina Lutra, mającego również w swym herbie różę. Powstał w ten sposób nowy symbol - różokrzyż (Rosenkreutz).
Andreae wymyślił postać Rosenkreutza, robiąc młodzieńczy dowcip. Mityczny bohater posiadał nadludzką moc i wiedzę. Zelektryzowało to umysły ówczesnej elity europejskiej. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać grupy poszukujące tajemnej wiedzy, tajemnych rytów i misteriów, zgłębiające kabałę, astrologię itp.
Dzieje się tak zawsze, gdy człowiek traci kontakt z łaską sakramentalną. Jeśli zabraknie tych prawdziwych źródeł miłości, mądrości i spełnienia, jakimi są sakramenty, człowiek zostaje skazany na błądzenie.

Na gruncie protestantyzmu i szalejącej reformacji rodziły się różne poglądy filozoficzne. Zabrakło tam jednak prawdziwego pokarmu duchowego, jakim jest Komunia Święta. Protestanci (i nie tylko) sięgneli więc po gnozę oraz tzw. wiedzę tajemną. Tak narodziło się bractwo Różokrzyżowców. Niestety na drugi plan zepchnięto Chrystusa. W czerwcu 1917 roku, w Londynie doszło do połączenia dawnego cechu budowniczych (architektów i wykonawców budowli średniowiecznych) zwanych wolnomularzami z Bractwem Póżokrzyżowym. Tak powstaly podwaliny pod dzisiejszą masonerię. Od różokrzyża przejęła ona symbolikę i ryty okultystyczne, widząc w Lucyferze dawcę wolności i wiedzy. Do dziś wdelu sądzi, że istnieje jakaś tajemna wiedza-gnoza, którą można posiąść poprzez techniki medytacyjne czy specjalne ćwiczenia. Niektórzy zauważają, że wiele elementów tej "wiedzy" powtarza się. Dzieje się tak dlatego, że te zjawiska wywołuje jeden określony zły duch. Egzorcyści znają jego imię - Aszterot.
Szatan przychodzi po to, by niszczyć i siać zamęt. Chrześcijańska droga jest drogą pokoju i miłości. Tam, gdzie występuje pycha, zarozumiałość, chęć dominacji i niepokój, nie ma Boga. Doświadczyłem tego w grupach para religijnych, funkcjonujących poza Kościołem, również w grupach różokrzyżowych, a zwłaszcza w pewnej sekcie działającej pod koniec lat 8O. ubiegłego wieku we Wrocławiu. Była ona oparta na masońskiej strukturze piramidy i kultywowała wiarę w tajnych mistrzów duchowych. Osoby znajdujące się w niższym kręgu nie wiedziały, co dzieje się na wyższym poziomie. Nawet nie znaliśmy osób, które tym wszystkim kierują. Takie ugrupowania są najbardziej niebezpieczne, ponieważ dopuszczają się one wszelkich możliwych manipulacji, maja liczne tajemnice, a członków związują różnymi przysięgami pod groźba wyrzucenia czy nawet śmierci. Te grupy bazują na lęku, korzyściach materialnych bądź seksualnych. Takie praktyki usprawiedliwiane są najczęściej językiem pseudomistyki oraz intelektualnym bełkotem. Ktoś, kto nie zna dobrze własnej religii, Pisma Świętego i podstaw teologii, łatwo może wpaść w macki takich organizacji. Później trudno jest się wyzwolić z ich struktur.

Zawsze cechowała mnie duża niezależność w myśleniu i potrzeba wolności wewnętrznej, stąd nie dałem się do końca zwieść żadnej z wymienionych grup. Dopiero kiedy podano mi melaficium (najprawdopodobniej we wrocławskiej sekcie Tajemnych Mistrzów Duchowych), a potem zastosowano preparaty antropozoficzne, opracowane przez Steinera, moja osobowość została zniewolona i rozbita. Przed oczami ciągle stawały mi symbole masońskie - cyrkiel i węgielnica, w głowie odczuwałem różne napięciu oraz bóle. Ciągle objawiał mi się szatan i demony.
Bóg jednak czuwał nade mną. Za namową mądrego kapłana trafiłem do ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Zacząłem wielbić Boga. Wszystko powoli ustępowało. Zrozumiałem, jak daleko wszedłem w obszar działania złego ducha. Potrzebowałem pomocy kilku egzorcystów. Najtrudniej było mi wyrzec się tzw. wiedzy tajemnej i stosowania homeopatyków, choć po ich użyciu byłem bliski śmierci. Nie mają racji ci, którzy twierdzą, ze homeopatia to całkowicie bezpieczna metoda leczenia. Mało kto uświadamia sobie, że są to przede wszystkim silne trucizny i substancje psychoaktywne, mogące szybko doprowadzić do śmierci lub innych niebezpiecznych powikłań. Wielkim skandalem jest, że nie są one prawie w ogóle testowane klinicznie, nie dołącza się do nich ulotek informacyjnych, a mimo to są dostępne w wolnym obrocie. Można sobie nimi zrobić dużą krzywdę, tak jak to było w moim przypadku.
Wszystkim poszukującym wiedzy i mądrości Bożej polecam codzienną lekturę Pisma Świętego, systematyczne czytanie Katechizmu Kościoła Katolickiego oraz dobrych książek i czasopism katolickich, mających imprimatur, a przede wszystkim systematyczne korzystanie z sakramentów, w tym coniedzielną Mszę Świętą, nawet gdyby na początku wydawała się niezrozumiała (Bóg mimo to działa). Dobrą praktyką jest znalezienie stałego spowiednika, przed którym można się otworzyć. Należy też unikać wszelkiego typu nowinkarstwa, zwłaszcza w rodzaju New Age, gdyż Kościół katolicki jest najpewniejszą i sprawdzoną przez wieki drogą zbawienia.

Po wielo lalach poszukiwań religijnych, prowadzonych m.in. w trakcie podróży do Indii, Chin i Tybetu, widzę, że chrześcijaństwo wyróżnia się ze wszystkich innych religii. To Jezus Chrystus jest prawdziwym Mesjaszem i Zbawicielem świata, gdyż tylko On pokonał śmierć, zmartwychwstał i powrócił do swoich uczniów w ciele, pokazując przebite ręce i bok. Dlatego wiara w Chrystusa daje siłę i moc, aby przezwyciężyć każdy lęk.
Autor: Michał

Żródło:
Miesięcznik Egzorcysta